— Ależ, naturalnie, nawet już teraz! — wołał Anglik wzruszony. — Gdzież on?
— Niedaleko stąd, możemy go napaść z dwóch stron.
Zorski powrócił na swój jacht. Ruszyli. Pół godziny później ujrzeli przed sobą „Pendolę“. Kapitan jachtu, Helmer, śmiał się, patrząc na mapę morską, i zwracając się do Zorskiego, rzekł:
— Za dziesięć minut zbliżymy się do niego. Odbijemy mu ster i obezwładnimy go.
— Dobrze, ale nie strzelać pod linią wodną, gdyż tam znajduje się więzień. Okrętu nie wolno nam zatopić. To samo musimy powiedzieć Anglikowi.
Jacht wypłynął na otwarte morze i rzucił się na korsarza.
Niebawem złamano ster.
Ten śmiały i niespodziewany manewr wywołał ogromną panikę na „Pendoli“. Wszystko wdarło się na pokład. Teraz dopiero Landola spostrzegł jacht.
— To ten sam drab! Wsypcie mu trochę kuli — rozkazał kapitan-pirat.
Ale okręt „Pendola“ nie był gotów do natychmiastowej walki. Strzały z karabinów nie dosięgły jachtu, na którego pokładzie stał Zorski.
— Pozdrowienie z Rodrigandy! — zawołał.
W tej chwili podniósł strzelbę i wycelował. Daleko nosząca rusznica huknęła i w tej samej chwili padł kapitan Landola.
— Nie zabiłem go, tylko śmiertelnie zraniłem! Strzał przeszedł przez ramię i potrzaskał kości.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 26.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 733 —