— Quimbo! — zawołał — tyś znowu tutaj!? A ten pan, kto to?
Zorski podniósł tak latarnię, by oświetlić swoją twarz.
— O, mój Boże! — zawołał więzień. — Sennor Zorski.
Nie był w stanie dalej mówić. Z radości zemdlał i padł na piasek.
Zorski zbadał łańcuchy i rozkuł je.
Quimbo zaś udał się do kajuty kapitana. Podniesiono porucznika i zaniesiono go do jednej z kajut, a nie od razu na pokład, gdyż oczy jego odzwyczaiły się już do światła. Zorski tymczasem posłał czółno do angielskiego okrętu, by przewieźć Amy Lindsay.
A porucznik, czyli Mariano (jak go zwano u rozbójników) odzyskiwał powoli przytomność.
— Sennor Zorski, anioł niebiański, czy to prawda, czy też śnię? — zapytał.
— To rzeczywistość. Ale nie pytaj pan. Potem się pan dowie wszystkiego. Odzież pańska jest zupełnie przegniła. Nie można wcale patrzeć na pana. Ten kapitan Landola ma chyba w swoim kufrze ubranie. Musimy poszukać, gdyż za parę minut czekają pana odwiedziny.
— Ale jakże to się stało? Słyszałem strzały...
— O tym — potem. Za pańskim śladem płynąłem z Europy do Afryki, aż tutaj. Znajdujemy się w pobliżu Jamajki. A teraz... oto ma pan spodnie, bluzę i w ogóle wszystko, czego trzeba, a tu woda do mycia. Niech się pan pośpieszy!
— Jakichże to odwiedzin mam się spodziewać?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 26.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 736 —