— Milordzie, opieka moja nie mogłaby ochronić miss Amy przed najmniejszym niebezpieczeństwem. Jestem pacjentem, a taki nie nadaje się na rycerza dla damy.
Jego zmęczone oczy ożywiły się, a na bladych policzkach zjawił się rumieniec. Poznać było, że Mariano musiał być pięknym mężczyzną, gdy tylko zdrowie mu dopisywało. Przypomniały się teraz lordowi słowa Zorskiego. Poczuł wielką litość dla potomka tak znakomitego rodu. Zatrzymał jego rękę w swojej dłoni i rzekł uprzejmie:
— Pan potrzebuje koniecznie opieki i spokoju. Czy znajdzie pan to wszystko tu, w hotelu?
— Spodziewam się, milordzie.
— Ale to jest niemożliwe. Bądź więc pan taki dobry i sprowadź się do mnie. Pan Zorski bardzo dużo mi o panu opowiadał. Dwaj panowie, pańscy przyjaciele, również przyjmą moje zaprosiny i zostaną moimi gośćmi.
Była to miła niespodzianka dla Mariana i Zorskiego.
— Milordzie — rzekł lekarz. — To już więcej, jak zwyczajna gościnność. To dobrodziejstwo. Bóg to panu wynagrodzi. Skorzystamy z zaproszenia.
— Ale szybko, szybko. Zaraz nadjedzie powóz. Adieu!
Wyszedł. Lekarz odprowadził go do drzwi. Gdy wrócił, zastał Mariana płaczącego. Były to łzy radości... Łzy, które mężczyzna zdrowy ukrywa zwykle na dnie serca.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 752 —