natknęli się na ciężką, silną nakrywę metalową, która tarasowała wejście do podziemia.
W dzień Zorski przygotował odpowiednie przyrządy, tak, że z łatwością odśrubowali nakrywę i wtargnęli do wnętrza grobowca. Zorski był pierwszy. Uszedł parę kroków i natknął się na trumnę.
— Znalazłem trumnę. Helmer, zapal pan ślepą latarkę, by ani jeden promień światła nie dostał się na zewnątrz.
— Ciekaw jestem, co znajdziemy? — szepnął Mariano.
— Albo nic, albo popioły pańskiego stryja Ferdinanda — odpowiedział Zorski.
— Straszno mi!
— Boi się pan?
— Nie. Ale jakie dziwne jest moje położenie: zrabowany bratanek u trumny swojego stryja.
— Ależ — odwagi. Przecież nie bezcześcimy grobu. Przeciwnie, domagamy się prawdy, a tym samym szacunku dla niego. Za czyn nasz możemy odpowiadać przed Bogiem i sumieniem. A teraz otwórzmy trumnę.
Znowu przyłożyli klucze do śrub. Zgrzytnęły. Następnie odśrubowano wieko. Teraz trzej mężczyźni stali, patrząc na siebie z wyrazem oczekiwania. Mieli odkryć wielką tajemnicę, musieli panować nad dziwnym, budzącym się w głębi duszy uczuciem.
— A teraz — w imię Boże — do góry wieko! — zawołał Zorski.
Podniósł je i odstawił na bok. Helmer rzucił
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 758 —