szy badawcze spojrzenie na Polaka. Potem przybrawszy maskę grzeczności, rzekł:
— Wielki to dla mnie zaszczyt poznać pana, panie Zorski. Jak mi mówiono, jest pan Polakiem?
— Tak.
— Lubię Polaków. Pozwolę sobie przedstawić panu moją córkę, Józefę.
Ukłonili się sobie. Potem udali się wszyscy troje wgłąb parku.
— Ten sam, ten sam! — mruczał Kortejo po skończonej rozmowie. — Powinnaś była przyjrzeć mu się uważnie. To przeciwnik, którego nie wolno lekceważyć!
— Którego nie należy lekceważyć? Dziwnie mówisz. Przyznaję, że jest to przeciwnik, który przewyższa pod każdym względem stu mężczyzn, czy jednak sprosta jednej kobiecie, to się dopiero okaże.
Ale, cóż to za piękny mężczyzna! Teraz rozumiem Różę. Jak on pięknie mówi! A jednak zna nas i wie o wszystkim. Przybył do Meksyku we wrogich zamiarach. Musi zginąć! Żal mi go, ale inaczej nie będzie. Jest naszym wrogiem, ale przy tym podoba mi się! — — —
Już następnego dnia przed południem odwiedzili Zorskiego.
— Przebacz pan, że tak szybko korzystamy z pańskiej gościnności. Józefa bardzo tęskni za swoją ojczyzną. Nie mamy stamtąd już dłuższy czas wiadomości, dlatego chcielibyśmy z panem pogawędzić o tym i owym, co dotyczy ukochanej ziemi.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 762 —