twarz pałała, a źrenice nienaturalnie błyszczały. Zrzuciła z siebie strój maskowy i stanęła przed ojcem.
— Ojcze, ten Zorski odjeżdża pojutrze na hacjendę?
— Tak, razem ze swymi przyjaciółmi.
— Nie możemy tych ludzi zostawić ani na chwilę w spokoju — rzekła, zgrzytając zębami.
— O, nie martw się, Józefo, ten Zorski już chyba teraz jest trupem.
— A drugi?
— Czekaj do jutra, naradzimy się w tej sprawie.
Układali różne plany, gdy w drzwiach ukazało się dwóch hidalgów, którzy mieli zabić Zorskiego.
— No, jakże, udało się dzieło? — zapytał Kortejo.
— Niestety, straciliśmy go z oczu. Szedł sam jeden. Śledziliśmy go, ale nagle znikł, jakby się zapadł w ziemię. Powróciwszy na plac, zobaczyliśmy go wsiadającego na koń z lordem Lindsayem.
Kortejo potrząsnął gniewnie głową.
— Jesteście głupimi tchórzami! Nie chcę więcej słyszeć o was!
— Ależ wykonamy polecenie, sennor! — rzekł jeden.
— Nie potrzebuję was. Możecie odejść. Macie tu zapłatę za swój niekorzystny trud. Oto dziesięć pesos, podzielcie się między sobą i zejdźcie mi z oczu!
Tej nocy Józefa nie mogła zasnąć.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 784 —