Rozmyślała nad zemstą, ale nie wymyśliła nic takiego, co odpowiadałoby jej gniewowi.
Kortejo również nie spał. Myślał całymi godzinami. Wreszcie poszedł do stajni i kazał osiodłać wierzchowca. Nad ranem wyruszył z miasta na północ.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W dwa dni później przed pałacem lorda zatrzymały się silne konie. To Żorski, Mariano i Helmer wybierali się w drogę.
— Jak długo zabawi pan w podróży? — pytaj Lindsay.
— Nie mogę tego dokładnie oznaczyć. Postaramy się jak najszybciej wrócić.
— Spodziewam się. Nie żałujcie koni. Jest ich tysiące na pastwiskach. Czy ma pan jeszcze jakieś życzenie?
— Tak, milordzie. Nie wiem, co mnie w tym kraju może spotkać. Jeżelibym tak szybko nie wrócił, proszę się zająć moim jachtem i załogą.
— Uczynię to dla pana, chociaż nie obawiam się, by zaszła tego potrzeba. Bywaj pan zdrów! Mariano długo żegnał się ze swoją ukochaną, wreszcie wszyscy trzej wsiedli na koń.
Udali się tą samą drogą, którą dwa dni temti wyruszył Kortejo.
Zorski nie zabrał ze sobą żadnego przewodnika, miał tylko mapę Meksyku.
Był z całej trójki najbogatszy w doświadczenia. Nie uszedł jego uwadze ani jeden złamany kłosek, ani gałązka. Jechali w milczeniu. Naraz rzekł do towarzyszy: