gły i zręczny, iż Zorski poznał, z jak doświadczonym mężem ma do czynienia.
Dla pewności nie rozniecono ognia i prowadzono rozmowę pociemku.
— Znacie ludzi z hacjendy? — zapytał Zorski.
— Pewnie.
— Kto ją zamieszkuje?
— Sennor Arbelez, jego córka Emma, sennora Hermoyes i myśliwy. Następnie mnóstwo czeladzi i czterdziestu vaqueros i ciboleros.
— A ty jesteś jednym z poddanych?
— Nie, jestem wolnym Mizteką.
— W takim razie musicie znać Mokaszi-Motak, wielkiego naczelnika Bawole Czoło.
— Znam go — odparł spokojnie. — Przebywa tu i tam, dokąd go poprowadzi wielki duch. Gdy usłyszy, że wiedzą o nim wszędzie, będzie się bardzo cieszył. Jak mam was nazywać, sennores?
— Nazywam się Zorski, ten sennor Mariano, a tamten Helmer. A jak wy się nazywacie?
— Zwyczajnie: Mizteka.
Ułożyli się do snu.
Na drugi dzień przed południem stanęli przed hacjendą.
Mizteka zatrzymał się.
— To hacjenda del Erina. Tutaj muszę was pożegnać.
Odjechał, oni zaś podążyli naprzód. Niebawem stanęli przed bramą.
— Sennor Arbelez w domu? — zapytali vaquera, który zjawił się w bramie. — Powiedzcie mu, że ma gości, którym może zaufać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 788 —