Poczciwy hacjendero wprawił swoją wiadomością wszystkich w zdziwienie i zachwyt.
Dzień i noc następna minęły bez zmian. Ranek przyniósł zaburzenia, ale nie w stanie zdrowia pacjenta.
Zjawił się Bawole Czoło, Mizteka i dopytywał się o hacjendera. Spotkawszy się z nim opowiedział, że na hacjendę uplanowany jest napad.
Arbelez przeraził się.
— Muszę zaraz przyprowadzić sennora Zorskiego — rzekł.
— Sennora Zorskiego, tego wielkiego cudzoziemca?
— Tak.
— A cóż on tu będzie robił?
— Poradzi.
Indianin machnął ręką.
— Czym on jest?
— Lekarzem.
— Lekarz bladolicych! Jaką może dać radę Bawolemu Czołu, naczelnikowi Mizteków?
— Nie tobie, ale mnie poradzi. Rozmówcie się, co mamy począć. On jest człowiekiem roztropnym. Wczoraj rozciął Grzmiącej Strzale głowę i przywrócił mu rozum i pamięć.
Indianin zamyślił się.
— Mój przyjaciel Grzmiąca Strzała znowu mówi jak rozsądny człowiek?
— Tak jest, za parę dni zupełnie wyzdrowieje.
— To ten Zorski może jest wielkim lekarzem, ale nie wojownikiem. Widziałeś jego broń? — pytał dalej Mizteka.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 795 —