Na dźwięk tego imienia wszyscy zadrżeli. Towarzysze Korteja, którzy mieli ochotę natrzeć na straż końmi, cofnęli się. A zdziwiony Kortejo krzyknął:
— Juarez w El Oro? A, to co innego. Teraz słucham rozkazów. Nadchodzą już pańscy kamraci.
Na gwizd straży dała się słyszeć odpowiedź. Zbliżyli się dobrze uzbrojeni ludzie, z których jeden, dowódca ich, zapytał:
— Co tam nowego, Hermillo?
— Ci ludzie chcą wejść do miasta. Nie powiedzieli jeszcze kim są.
— No to może mnie powiedzą?
— Nazywam się Kortejo, jestem ze stolicy. Teraz wracam do domu i chciałbym przenocować w El Oro.
— Inni należą do pana?
— Tak.
— Czym się pan zajmuje?
— Jestem zarządcą posiadłości hrabiego de Rodriganda.
— Ach, ta znakomita pijawka. Chodź pan za mną! Słowa te były wypowiedziane niebardzo przyjaznym tonem.
— W takim razie chyba pojadę dalej — rzekł prędko Kortejo.
Nie podobało mu się jego położenie.
— Nie, pójdziesz ze mną! Naprzód!
Kortejo poszedł. Nie trzeba było być wielkim
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 808 —