Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
—   815   —

— Po prostu trzeba nam będzie zakwaterować część naszych ludzi.
— Hm — mruknął Kortejo — i pan także?
— Tak jest.
Kortejo zamyślił się. Zauważył to kapitan i zapytał:
— O czym tak myślisz, sennorze?
— O kraju z kopalniami rtęci — uśmiechnął się Kortejo.
— Może pan chce namówić hrabiego Alfonsa, by mi go sprzedał?
— Tak. Posiadłość ta podoba się wam i jest dogodnie położona. Hrabia Ferdinando nie sprzedał jej, gdyż sądził, że jest tam ogromne bogactwo metalu. Pan i ja wiemy, że się nie mylił. Ile pan da za ten kawał ziemi?
— Hm, dużo tego matelu tam nie będzie — odparł Verdoja.
— No, no, nie gańcie ziemi, by ją taniej kupić! Znamy się już długi okres czasu i uważam, że ze mną może pan mówić otwarcie.
— Tak, ale ziemia ta jest pokryta nieporosłymi pagórkami, pełno w niej pustych rozpadlin, ale dałbym może sto tysięcy pesos — rzekł chytrze Verdoja.
Kortejo zaczął się śmiać.
— A, toś pan rozrzutny! Posiadłość tę kupił hrabia za pięćset tysięcy pesos, a warta jest cztery razy tyle.
— To pański pogląd.
— Kiedy się zaś sprawdzi moje przeczucie, że obok rtęci znajdują się tam jeszcze inne metale —