— W hacjendzie del Erina.
— A, do czarta! Chyba nie o starym Arbellezie mowa!
— Nie, tylko o jego gościach.
— O kim pan mówi?
— A więc: lekarz Zorski. Potem żeglarz, niejaki Helmer. Trzecim jest Mariano, jak go nazywają, porucznik de Lautreville.
— A więc ci trzej? Nie zapomnę tych imion: Zorski, Helmer i Mariano czyli Lautreville. Czy ci ludzie obrazili pana?
— Bardzo.
— A dlaczego pan sam z nimi nie załatwi swoich porachunków?
— Nie mogę. Pogniewałem się z Petro Arbellezem i dlatego nie śmiem pokazać się w hacjendzie del Erina. Zresztą, nie mam na to czasu. W końcu przyznam się panu, że zebrałem przeciw nim oddział dziarskich chłopców — — —
— Na trzech mężczyzn? — kpił kapitan.
— Nie kpij pan! Te draby mają dziewięćdziesiąt djabłów w sobie! Nie uporałem się z nimi, gdyż: powystrzelali mi moich ludzi i tylko przypadkowo umknąłem z tymi kilkoma, którzy są tu ze mną.
— Ciekaw jestem poznać tych trzech! Ci ludzie, którzy z panem byli, są najęci?
— Tak jest.
— Hm, takich mi trzeba! Czy nie mógłby pan odstąpić mi ich?
Na te słowa Kortejo ożył.
— Chętnie, bardzo chętnie. Nie wiedziałem co mam z nimi począć. To ogień nie ludzie! Ogrom-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 818 —