Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   820   —

— Ale czy dotrzyma słowa? — myślał Verdeja. — Znam tego Korteja, to tęgi łgarz i bardzo chytry człowiek. Może mi po dokonaniu zabójstw nie dać obiecanej ziemi. Wtedy rtęć nie byłaby moja, a co wtedy? Ale i Kortejowi nie uszłoby to bezkarnie. Trzeba się nad tą sprawą dobrze zastanowić.
Wrócił do kwatery. Następnego dnia kazał przywołać towarzyszy Korteja i zaczął ich przesłuchiwać w jego obecności.
— Coście za jedni?
— Jesteśmy biedakami, którzy zarabiają na chleb różnymi sposobami — rzekł jeden.
Po dłuższej rozmowie Verdoja ułożył z nimi plan.
— Dziś o północy jeden z was przyjdzie na południowy koniec obwarowania w del Erina. Tam znajdzie mnie, a ja udzielę dalszych wskazówek. Wynagrodzenie otrzymacie takie, jakie przyrzekł wam sennor Kortejo. Do wymarszu pośpieszycie na mój rozkaz.
Odeszli. Verdoja udał się do Juareza, który rozkazał mu przyprowadzić Korteja.
— Wiesz, komu zawdzięczasz swoje życie? — zapytał Juarez Korteja.
— Wiem, byłbym je całkiem niewinnie stracił.
— Milcz! Sennor Verdoja poręczył za ciebie. Chcesz wrócić do Meksyku?
— Tak.
— Nikt nie powinien wiedzieć, że byłeś w El Oro.
— Sennor, będę milczeć.