Juarez machnął ręką.
— Biały nigdy nie milczy. Tylko Indianin umie trzymać język za zębami. Biały dotrzymuje słowa wtedy tylko, kiedy przysięgnie.
— Dobrze, przysięgnę.
Kortejo musiał podnieść dwa palce i przysiąc, że niczego nie zdradzi. Dopiero teraz zdawało się, że Juarez mu uwierzył.
— Możesz iść. Zabierz ze sobą swoich ludzi i wiedz, że jesteś za nich odpowiedzialny.
Parę minut później Kortejo wyruszył z El Oro. Ludzie jego towarzyszyli mu. Po niejakim czasie dopiero odłączyli się od Korteja i zwrócili się w stronę hacjendy del Erina.
Dotychczas nie szczęściło im się w atakach na hacjendę, teraz jednak paliła ich żądza powetowania poniesionej hańby i szkody.
Wkrótce po odjeździe Korteja trębacz dał znak do wymarszu. Lancetnicy wsiedli na konie. Lecieli przez równinę na pół dzikich koniach, jak wichura, której nic nie jest w stanie oprzeć się.
Były to bardzo złe czasy dla Meksyku. Już dawno odłączył się on do rodzinnego kraju — Hiszpanii, i wybrał sobie własnego rządcę. Nie miał jednak tyle siły, by stać się samodzielnym państwem. Jeden prezydent usuwał drugiego. Finanse były w opłakanym stanie. Urzędnicy byli przekupieni, nie było ani wiary, ani wierności w kraju. Wojsko nikogo nie słuchało, każdy oficer chciał rządzić, a każdy generał chciał być prezydentem.
Kto dorwał się do steru, ten usiłował dorobić się majątku, gdyż wiedział, że niedługo utrzyma
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 821 —