Juarez przyglądał się spustoszeniu.
— Tak, muszą zginąć wszyscy, którzy grzeszą przeciwko ojczyźnie — rzekł.
Nagle zwrócił się do opodal stojącego Verdoji:
— Słuchaj, czy jesteś mi wierny?
Przy tym zwrócił swój tygrysi wzrok na zapytanego.
— Tak, sennor, wiesz przecież o tym — odparł spokojnie Verdoja.
— Dobrze, muszę wam coś polecić. Czy jesteście odważni?
— Hm — zaśmiał się kapitan. — Czy wahałem się już kiedyś?
— Nie, i dlatego dojdziecie do wysokich stanowisk. Znacie prowincję Chihuahua?
— Tam się urodziłem i tam sięgają granice mych dóbr.
— Dobrze więc. Udacie się do stolicy i zastąpicie mnie w moich sprawach. Dzisiaj rozłączymy się. Najpierw jednak odprowadźcie mnie do hacjendy del Erina.
— Czy mam jechać z wojskiem?
— Z jednym szwadronem. Z drugą częścią udaję się sam. Naprzód!
Po upływie paru minut siedzieli już na koniach i jechali.
Towarzyszyło im kilku lancetników. Jeden z obecnych vaqueros wskazał im drogę.
Gdy zbliżyli się do hacjendy, spostrzeżono ich natychmiast.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 824 —