Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   803   —

ruszyły z hacjendy dwa oddziały, każdy w innym kierunku.
Oddział Bawolego Czoła miał łatwą pracę. Ogołocono trupy z broni i łup zawieziono do domu.
Inaczej było z oddziałem, który wyruszył do hacjendy Vangaqua. Gdy przekroczono granicę, napotkano cibolero, który wracał z hacjendy. Zorski podjechał doń i zapytał:
— Idziesz z hacjendy Vandaqua?
— Tak, sennor.
— Właściciel w domu?
— Siedzi i gra w srebrne pesos.
— Z kim gra?
— Z obcym, sennor, który nazywa się Kortejo.
— Czy są jeszcze inni obcy u was?
— Jeszcze sześciu sennorów, którzy dopiero co przybyli. Leżą koło vaquerow i także grają, ale nie w srebrne pesos.
Teraz chodziło o pojmanie Korteja. Ale jak? Nie wypadało napaść na obce domostwo. Mimo to zgodził się tak Zorski, jak i Mariano na to, by podjechać pod sam dom i zorientować się w sytuacji.
Było jeszcze piętnaście minut drogi do hacjendy, zdala ukazały się jakieś ciemne punkty, szybko poruszające się na równinie.
Skoro oddział stanął przed hacjendą, sam właściciel wyszedł, by przywitać przybyłych.
— Ach, sennor Arbelez — rzekł z dziwnym uśmiechem na ustach. — A cóż za przyczyna tak miłej i niespodziewanej wizyty, panie sąsiedzie?