— To brzmi nieprawdopodobnie! Trzydziestu ludzi miałoby się tak bez obrony dać powystrzelać jednemu mężczyźnie? Myli się pan.
— Ależ to prawda! — zawołał hacjendero z zapałem. — Pozwól pan, że mu to opowiem.
Zorski jednak spojrzał poważnie na Arbelleza i rzekł:
— Proszę, dosyć o tym. To, co się stało, nie jest żadnym bohaterskim czynem.
— Ależ to wielkie męstwo zabić trzydziestu chłopa — rzekł kapitan — i spodziewam się, że pan nic nie będzie miał przeciw temu, że gospodarz opowie nam tę interesującą przygodę.
Zorski wzruszył ramionami, musiał pozwolić. Petro Arbellez objął rolę sprawozdawcy i opowiadał tak żywo, że oficerowie słuchali go z ogromnym zaciekawieniem.
— Toż to istna bajka! — zawołał kapitan.
— Sennor Zorski, winszuję panu takiego sukcesu!
— Dziękuję! — odrzekł Zorski obojętnie.
— Tej waleczności nie ma się czego dziwić — zauważył Arbellez. — Słyszałeś kiedy, sennor Verdoja, o naczelniku Indian, Bawołem Czole?
— Oczywiście, jest to najlepszy myśliwy na bawoły.
— A zna pan może północnego myśliwego, którego zowią Księciem Skał?
— Tak. Najsilniejszy i najśmielszy myśliwy na świecie.
— A więc sennor Zorski jest tym myśliwym, a Bawole Czoło towarzyszył mu do rozpadliny tygrysa.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 834 —