— Czy to prawda, sennor Zorski? — zapytał rotmistrz.
— Prawda. Ale nie mówmy już o mojej osobie.
Verdoja był to szczwany lis. Był przekonany, że główną osobą tajemnicy musi być Mariano, jeżeli więc ten „Książę Skał“ ujmuje się za nim, to tajemnica ta musi być bardzo cenna. Postanowił więc działać roztropnie.
— Cóż to może być za przyczyna, że chcieli właśnie panów zabić?
— Mogę to panu objaśnić — rzekł hacjendero.
Ale Zorski powstrzymał go od opowiadania.
— To prywatna sprawa i nie sądzę, by mogła zaciekawić sennora Verdoję. Dosyć o tym.
Arbellez przyjął tę zasłużoną naganę, rotmistrz jednak nie poprzestał na tym i indagował dalej:
— Czy rozpadlina tygrysa jest daleko stąd?
— Godzinę drogi — odparł Zorski.
— Chciałbym zobaczyć to miejsce. Czy nie zechciałby pan towarzyszyć nam do niej, sennor Zorski?
— Chętnie.
Po obliczu rotmistrza mimo woli przeleciał błysk zadowolenia, nad którym nie mógł zapanować. Zorski, przyzwyczajony zważać na najmniejszą drobnostkę, spostrzegł tę zmianę. Był ostrożny, uważny i podejrzliwy, ale nie dał tego poznać po sobie.
— Kiedy możemy się wybrać? — zapytał Verdoja.
— Kiedy tylko pan zechce.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 835 —