— Sennor! — szepnął, kiedy Verdoja chciał minąć go.
— A, to ty jesteś? Gdzie twoi towarzysze?
— W pobliżu. Nikt ich nie może spostrzec. Co pan rozkaże?
— Znasz Zorskiego osobiście?
— Nie, żaden z nas.
— To źle. On jutro ze mną wyjeżdża. Będziecie go oczekiwać. Tam go zastrzelicie.
— Dobrze. Zaklinam się na wszystkie świętości, że wykonamy rozkaz. On pozabijał naszych kamratów, więc musi zginąć tą samą śmiercią co i oni.
— Ale wy go nie znacie i nie wiem kto nam będzie towarzyszyć. Zabiorę paru swoich ludzi. Może pojadą jeszcze inni. Jaki mam dać znak, byście go poznali?
— Najlepiej będzie, sennor, jak go nam określicie i w miarę możności jedźcie po jego prawej stronie.
Verdoja skreślił w kilku słowach wygląd zewnętrzny Zorskiego, a potem rzekł:
— Dwóch pozostałych dostarczę wam w innych okolicznościach. Najważniejszą rzeczą jest to, byś był tu co noc o dwunastej. Na teraz dosyć. Rozejdźmy się. Mogą nas zobaczyć.
W kilka minut potem Verdoja spał już. Sen miał spokojny, tak, jakby mu nic nie ciążyło na sumieniu...
Na drugi dzień przy śniadaniu wspomniał o umówionej wycieczce do rozpadliny tygrysa. Kapitan uważał, że najodpowiedniejszą porą jest ra-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 839 —