— Tak jest — odpowiedział Zorski.
— I te wszystkie trupy, oprócz dwóch, są pańskim dziełem?
— Nie liczy się takich rzeczy dokładnie. Niech pan zwróci uwagę, że wszyscy postrzeleni są w głowę.
— Rzeczywiście!
Oglądali zwłoki i widzieli, że każdy rozbójnik ma ranę w tym samym miejscu czoła. Nie spostrzegli, że Zorski nachylał się bardziej, niż tego była potrzeba, i że starannie szukał ukrycia za ich plecami. Nie zauważyli również, że pilnie patrzył to w prawą, to w lewą stronę jaru.
— Pan jest doskonałym strzelcem — rzekł kapitan. — Jeszcze nigdy nie słyszałem, by jeden człowiek w ciągu dwóch minut postrzelił trzydziestu nieprzyjaciół.
Zorski wzruszył ramionami.
— A, taki sztuciec to straszliwa broń — rzekł. — Ale wielka sztuka użyć tej broni w odpowiednim momencie. Trzydziestu widzianych wrogów: jest łatwiej zabić, niż jednego niewidzianego.
— Takiego, zdaje się, nie można wcale zabić — zauważył porucznik Pardero.
— Dobry strzelec zabije nawet takiego — uśmiechnął się Zorski, zasłaniając się innymi
— To niemożliwe — rzekł rotmistrz.
— Czy mam dać dowód możliwości?
— Proszę bardzo — rzekł ciekawy porucznik.
— Czy sądzi pan, że znajduje się tutaj bodaj jeden nieprzyjaciel? — spytał Zorski.
— Zdaje się, że nie, gdyż nie widać nikogo.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 841 —