był tak dobry i trzymał się zawsze mojego prawego boku.
Rotmistrz lekko zbladł. Teraz nie wątpił, że Zorski go przejrzał. Ten zaś przeczuwał, kto był sprawcą napadu i ciągnął dalej.
— Moje oba strzały trafiły w głowę. W tej samej chwili z za krzaków wysunęły się inne strzelby. Dlatego też uskoczyłem w bok i ukryłem się. Chłopcy wybrali sobie marną pozycję. Zasługują na parę policzków za swą głupotę.
— A dokąd pan się potem udał? — zapytał rotmistrz.
— Szybko pobiegłem na górę, by im spaść na karki, ale byli na tyle roztropni, że umknęli. Słyszałem zdala trzask krzewiny i posłałem im na chybił-trafił dwie kule w upominku.
— Zabici?
— Leżą tam na górze. Proszę za mną. Ich towarzysze ograbili ich tylko z broni i pieniędzy, resztę zobaczymy.
Pośpieszyli za Zorskim i znaleźli rzeczywiście dwa trupy. Rotmistrz skonstatował z zadowoleniem, że tego, z którym rozmawiał o północy, nie było tutaj.
— Co będzie ze zwłokami?
— Nic, zostaną przy tych, do których należą. Zdaje się, że ci dwa byli wczoraj z niejakim Kortejo w El Oro. Panowie też przybywają z tego miasteczka?
Rzekł to, jak się zdawało, tonem obojętnym, ale rotmistrz czuł w tym wyraźną aluzję do siebie.
— Tak jest, ten Kortejo przyszedł wczoraj
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 844 —