do Juareza, gdy siedzieliśmy przy stole. Było z nim pięciu, czy sześciu ludzi, ale nie przyjrzałem się im dokładnie.
— Pan rotmistrz, zdaje się, będzie lepiej o tym wiedział, bo Kortejo u niego nocował, — rzekł całkiem niewinnie drugi porucznik.
Rotmistrz posłał mu wściekłe spojrzenie, ale ten nie spostrzegł tego. Zorski zauważył to spojrzenie, ale nie dał po sobie nic poznać — rzekł spokojnie:
— Nie sądzę, bym mógł od sennora Verdoji otrzymać jakiekolwiek wyjaśnienie. Zresztą sprawa już skończona. Obaj odebrali swoją nagrodę i niech gniją tam, gdzie ich towarzysze.
Popchnął zwłoki na krawędź jaru, tak, że po stromej ścianie spadły na dół i na pół rozbite legły na dnie kotliny.
W drodze powrotnej Zorski nie przemówił ani słowa. I rotmistrz milczał, tylko dwaj porucznicy rozmawiali ze sobą szeptem. Przedmiotem ich rozmowy był Zorski. Jego odwaga, zwinność i przytomność umysłu wprawiała ich w podziw. I nie minęła godzina, wszyscy pozostali żołnierze wiedzieli o rannej przygodzie, której bohaterem był Polak.
Mieszkańcy hacjendy różnie się zapatrywali na czyn Zorskiego. Jedni żałowali, że tylko dwóch padło, drudzy uważali, że teraz zagraża niebezpieczeństwo hacjendzie ze strony towarzyszy zabitych, inni czuli się bezpiecznie i pewnie.
Zorski trzymał się zdala od wszystkich, gdyż wiedział, że rotmistrz nie spuszcza zeń oka.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 845 —