Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   825   —

Juarez zsiadł z konia i zapukał w bramę.
— Kto tam? — zapytał Arbelez z podwórza.
— Żołnierze, otwórzcie!
— Czego chcecie?
— Do djabła, otworzycie, czy nie?
Zorski, Helmer i Mariano stali obok hacjendera.
— Mam otworzyć? — zapytał tenże cicho.
— Można. Nie ma ich wielu.
Otworzono bramę. Juarez ze swoimi wjechał na podwórze i badał okiem otoczenie.
— Dlaczego zaraz nie posłuchaliście? — zagrzmiał.
— Nie znamy pana — odparł Arbellez. — Czy jesteście jednym z tych, których trzeba słuchać, sennor?
— Jestem Juarez. Czy to nazwisko jest ci znane?
Arbellez skłonił się bez zakłopotania i rzekł:
— Dobrze je znam. Przebacz pan, żeśmy zaraz nie otworzyli. Proszę wejść do mojego domu. Witam serdecznie.
Poprowadził obu gości do salonu, w którym obaj bez ceremonii usiedli. Mimo przychylnego przyjęcia, Juarez miał surową minę. Wreszcie zapytał:
— Widzieliście, że nadjeżdżamy?
— Tak, sennor.
— Dlaczego nie otworzyliście? Przecież widzieliście żołnierzy. To zasługuje na karę!
— O, sennor, prezydent ma także żołnierzy.