Potem pochylił się nad śpiącym, Patrzy nań uważnie, licząc spokojny jego oddech. Był zadowolony. Oblicze jego rozjaśniło się i rzekł:
— Zostawmy go, niech sobie śpi. Spokój i sen są najlepszym lekarstwem.
Poczem Zorski opuścił pokój chorego.
Przed domem spotkał porucznika.
— Muszę z panem pomówić — zwrócił się do Zorskiego.
— Musi pan? — zapytał Polak zdziwiony. — I ja muszę pana wysłuchać?
— Naturalnie — brzmiała odpowiedź.
— No tak, inteligentny człowiek nie odmawia nikomu posłuchania. Przy bramie jednak nie udzielam żadnych audiencji. Jeżeli pan chce ze mną o czymś pomówić, proszę przyjść do mnie do domu.
Zorski chciał wejść do bramy, ale porucznik schwycił go za ramię i zapytał z groźną miną:
— Czy może pan sądzi, że stoję niżej od pana?
— Nigdy nie sądzę, tylko mówię zawsze to, o czym rzeczywiście jestem przekonany. A teraz proszę zdjąć rękę z mego ramienia, nie znoszę takich dotyków.
Odepchnął od siebie rękę Hiszpana i odszedł. Porucznik poznał po tonie i spojrzeniu lekarza, że coś się stanie złego. Pozwolił oddalić mu się, a rzuciwszy za nim spojrzenie pełne ognia, mruczał:
— Czekaj, odpokutujesz mi za to. Zobaczyczymy, czy będziesz nadal taki dumny, skoro się dowiesz, o co chodzi.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 852 —