Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   829   —

na środku pokoju. Emma zawsze była piękna, teraz zaś troska o zdrowie ukochanego wymalowała na jej twarzy piętno wzruszającej tkliwości i serdeczności. Wyraz ten podnosił jeszcze harmonię wdzięków i piękność.
Właśnie słońce skryło się za horyzont. Ostatnie jego promienie dostały się przez okno do komnaty i oblały różowym blaskiem przepiękną postać dziewczyny.
Verdoja stanął jak wryty. Był to obraz, jakiego dotąd nigdy nie widział.
Kapitan przywitał ją słowami, pełnymi zachwytu. Emma właśnie chciała podać mu rękę na przywitanie, lecz w ostatniej chwili cofnęła ją. W jego całej istocie, twarzy, a nawet w tonie głosu było coś odrażającego.
— O, pani, widzę, że jesteś duchem opiekuńczym tego domu — rzekł Verdoja z uniżonością.
— Jestem córką hacjendera — odpowiedziała wymijająco Emma.
— Imię moje Verdoja. Jestem kapitanem lancetników, a czułbym się w obecnej chwili bardzo szczęśliwy, gdyby mi pozwoliła pani ucałować jej drobniutką rączkę.
Po wypowiedzeniu tych słów uchwycił jej dłoń i przycisnął do ust. Cofnęła rękę przerażona.
— Proszę, oto pokój dla pana. Mam nadzieję, że będzie tu panu wygodnie — rzekła już nieco zmienionym głosem.
Chciała zbliżyć się do drzwi, ale zastąpił jej drogę. Zatrzymał ją, by jej powiedzieć, że poko-