więźnia, zamknąć drzwi pokoju i zbiegł ze schodów tak spokojnie, jakby szedł na śniadanie.
Na dole czekał Mariano. Rzucił okiem na okno rotmistrza i spostrzegł go w nim.
— Kapitan, jak widzę, nie szykuje się jeszcze do boju.
— A wiesz o czym on myśli? — spytał Zorski.
— Zdaje się. Myśli, że im nie ujdziesz. Jeżeli cię jeden nie położy, to uda się to drugiemu. Podobno porucznik jest tęgim strzelcem. Omawiali wczoraj sprawę pojedynku tak spokojnie, jakby się go wcale nie obawiali.
— I ja jestem przekonany, że nie czują strachu. Myślą bowiem, że nie dojdzie do pojedynku, bo my przed tym padniemy trupem.
— Nie rozumiem cię.
— Zaraz ci to wytłumaczę.
Opowiedział mu wczorajszą przygodę. Mariano przeraził się. Taka podłość i złośliwość wydała mu się nie do uwierzenia. Patrzył długo w oblicze Zorskiego.
— Więc masz w pokoju mordercę?
— Wyobraź sobie, że tak.
— A jeżeli ucieknie?
— Jest mocno związany.
— A może jego towarzysze są przy złomie wapiennym?
— A, do czarta! O tym nawet nie pomyślałem! Co za nieostrożność! Wziąłem człowieka ze sobą i nie myślę nawet o tym, że będąc u mnie w pokoju, nie może oddalić swoich towarzyszy. Musimy go wziąć szturmem!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 864 —