— Tak naprzód, — zawołał kapitan. — Pójdzie do diabła nim się spostrzeże!
Zorski nie odpowiedział mu. Dopiero, gdy, otrzymał swój pałasz i stał naprzeciw rotmistrza, zapytał sekundanta:
— Czy wolno mi powiedzieć jeszcze jedna słówko?
— Jeżeli nie będzie nową obelgą — wolno.
— Nie jest obelgą tylko zwyczajną uwagą, której prawdziwość później udowodnię. A więc — mąż, naprzeciw którego stoją, oczekuje z wielką pewnością, że padną dwa strzały z góry, albo z krzewów. Jeden ma trafić mnie, drugi mego sekundanta.
Przekupiony morderca dziś o północy ma koło ladrillos otrzymać zapłatę.
Oficer cofnął się o krok i zawołał gniewnie:
— Sennor, to niegodne, to śmiertelna obraza!
— To czysta prawda, — odpowiedział Zorski zimno. — Proszę tylko popatrzeć na kapitana. Czyż nie jest on blady jak trup ze wzruszenia? Czy klinga nie drży w jego ręce? Czy to jest wzrok niewinnego?
Sekundant spojrzał na swego przełożonego i zbladł.
— O dios, pan rzeczywiście drży, kapitanie!
— Przywidzenie! — krzyknął Verdoja.
— A słyszy pan drżenie jego głosu? — zapytał Zorski. — To obawa. Wie, że Książę Skał nie może być zwyciężony. Wie, że dotrzymam słowa. Wie, że jego prawica jest zgubiona. Naprzód, rozpocznijmy komedię!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 867 —