— Czy spodziewasz się jeszcze pomocy od kapitana? — zapytał Zorski.
Zapytany milczał.
— Odpowiadaj! — ciągnął dalej Zorski. — Przyznajesz, że najął was niejaki Kortejo, by napaść i zabić mnie i moich towarzyszy? Nie udało się to, wtedy zaangażował was, pozostałych, Verdoja, by mnie zastrzelić. I dlatego też strzelaliście do mnie.
— Ja nie, tylko ci dwaj, których pan zabił w jarze.
— Nie tłumacz się. Byłeś ich dowódcą. Potem spotykałeś się z Verdoją i podczas ostatniej schadzki zawezwał cię, byś zabił mnie i sennora Mariano i to w chwili, gdy stanę naprzeciw tego tchórzliwego kapitana.
— Tak, ale — wierz mi, sennor — nie byłbym pana nigdy zastrzelił. Byłbym wystąpił i oznajmił panu, co kapitan względem pana zamierza uczynić.
— Oh, mnie nie oszukasz. Zresztą, zobaczysz zaraz swoich kamratów. Mariano, wprowadź obu!
Gdy rozbójnicy zobaczyli swego dowódcę, tak się przerazili, że Zorski wydobył od nich zeznanie całej prawdy.
Dowiedzieli się, że ich towarzysz powiedział prawie wszystko, nie widzieli więc najmniejszej przyczyny przeczyć temu i na dobitkę popaść w niebardzo bezpieczną sytuację.
— Jeteście mordercami, a może jeszcze czymś gorszym, zasłużyliście na stryczek. Ja jednak jestem gotów darować wam życie, jeżeli powtórzy-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
— 875 —