cie swoje zeznania w obecności kapitana Verdoji, naturalnie, jeśli zajdzie tego potrzeba.
Spojrzeli na siebie i nic nie odrzekli. Wreszcie dowódca zapytał:
— Czy to koniecznie potrzebne?
— Tak. Jeżeli tego nie uczynicie, każę was natychmiast powiesić. Nie sądźcie, że to tylko groźba!
— Dla rotmistrza nie damy się powiesić. Jeżeli rzeczywiście od tego zeznania zależy nasze życie, wszystko powiemy w jego obecności.
— Dobrze. Teraz was zamknę. Nie starajcie się uciec, gdyż wszelkie usiłowania zapłacicie życiem.
Zamknięto ich w jednym lochu. Zorski spodziewał się, że oficerowie zaczną niebawem działać, dlatego też wszyscy zostali w domu, by w razie potrzeby być w pogotowiu...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Trzej oficerowie, po odjeździe Zorskiego i Mariana, zostali na placu, gdyż zmuszały ich do tego odniesione rany. Ręka Pardero była zupełnie roztrzaskana, ale nie krwawiła mocno. Inaczej było z ręką kapitana. Ostre cięcia dłoni, które spowodowały odpadnięcie palców, bardzo krwawiły, a rana na ramieniu od kuli, chociaż nie niebezpieczna, rozerwała — jak się zdawało — poważną żyłę. Trudno było zatamować krew.
— I kto by pomyślał? — rzekł Pardero.
— Że będzie pan tak niezręczny, by strzelać do mnie! — przerwał mu kapitan.
— Ja? Przecież pan słyszał, jak się to stało!