Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   856   —

a znalazły one mściciela w mojej osobie. Pan przyszedł wyzwać mnie na pojedynek?
— Tak, doktorze.
— Żal mi pana, gdyż jesteś zastępcą ludzi, których nie mogę cenić. Zresztą nie potrzebowałbym przyjąć wyzwania, ale nie chęc pana smucić i wiedząc, w jakim kraju się znajduję, przyjmuję je. Czy ci panowie wybrali już broń?
— Hm, kapitan chce się bić na szable, porucznik na pistolety.
— Rozumiem. Porucznikowi złamałem szablę, więc nie ma się czym bronić, dlatego wybrał pistolety. Zgadzam się na ich warunki, ale i ja stawiam jeden: biję się tak długo na szable z kapitanem, dopóki jeden z nas wskutek odniesionych ran nie wypuści broni z ręki.
A z porucznikiem bić się będę przez barierę na dwie nabite lufy. Bariera dzielić nas będzie o trzy kroki.
— Oh, Boże, sennor, idziesz na pewną śmierć! Skoro ujdziesz cało kapitanowi, nie ustrzeżesz się przed porucznikiem, gdyż jest on najlepszym strzelcem na pistolety, jakiego znam.
— Może są jeszcze lepsi od niego. Słyszał pan, chyba o strzelcach ze Sawanny?
— Bardzo często nawet.
— Czy zna pan imiona niektórych?
— Pewnie. Słyszałem o Sans-ear, Firchand, Winneton, o sławnym Księciu skał i o — — — —
— Czy sądzi pan, że ten Książę skał umie obchodzić się z pistoletem? — przerwał mu Zorski.
— Jestem tego pewny!