— Ani mnie, ani innych pan nie zatrzyma, gdy jestem przekonany, że przykład mój znajdzie naśladowców.
— No, niech mi się kto odważy!
— Aha, widzi pan! — padły słowa starego wachmistza. Ja również oznajmiam, że dłużej nie chcę służyć w pułku łajdaka i spodziewam się, że wszyscy kamraci pójdą za moim przykładem.
Verdoja chciał właśnie coś powiedzieć, ale przemogły go groźne okrzyki podoficerów i szeregowców, którzy oznajmili, że nie chcą wiedzieć ani o Verdoji, ani o Pardero. Chcą natomiast, by, ich kapitanem był porucznik.
Verdoja chciał się rzucić między żołnierzy, ale vaquerowie mocno go trzymali. Gdy nastąpił spokój, porucznik rzekł:
— Przyjmuję przewodnictwo szwadronu. Juarez otrzyma moje doniesienie w tej sprawie i albo zatwierdzi, albo zmieni rangi przeze mnie nadane. W ten sposób sąd honorowy spełnił swą powinność. Morderców i ich towarzyszy oddajemy tym, którzy mieli paść ich ofiarą. Nasi byli przełożeni zostają tutaj, my zaś za piętnaście minut wyruszamy do Monclowy.
Rozkaz ten przyjęto wśród ogólnych okrzyków radości.
Jeńców odprowadzono do prowizorycznego więzienia, a porucznik udał się do swojej izby, by napisać doniesienie w tej sprawie do Juareza. Potem pożegnał się serdecznie z mieszkańcami hacjendy i wyruszył ze swoim szwadronem do Monclowy.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 892 —