Zorski szedł wolno i spokojnie. Na rogu domu stanął, posłuchał chwilkę i poszedł dalej.
— To był on! — szepnął Pardero. — Co mam czynić?
— Atakiem! Ja go powalę kolbą na ziemię. Nie może stawiać dużego oporu, gdyż napadniemy nań niespodzianie.
— A jeżeli nie będą się w domu mogli doczekać jego powrotu?
— Wszyscy już śpią. On z własnej woli wyszedł na tę kontrolę. Baczność!
Verdoja chwycił dubeltówkę za lufę i podczołgał się ku palisadzie w kierunku Zorskiego. Mimo, że w miejscu tym rosła wysoka trawa i tłumiła wszelkie kroki, Zorski usłyszał szelest. Owrócił się, ale właśnie w tej chwili spadł na niego straszny cios kolbą. Runął na ziemię, nie wydawszy z siebie jęku nawet.
— Pardero! — rzekł kapitan półgłosem. — Przynieś pan knebel!
Po paru chwilach zjawił się Pardero z kneblem w ręku.
— Ale pomyślnie poszło. Ten człowiek był jedynym, którego mogliśmy się obawiać. Skoro go mamy, reszta pójdzie z łatwością. Aha, tam daje znak nasz Henrico.
Teraz właśnie spostrzeżono świetlne znaki, nadawane przez „oficera“.
— Gdzie schowamy tego Zorskiego? — zapytał Pardero.
— Położymy go tam, gdzieśmy przed chwilą
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 903 —