stali. Związałem go. A może go nawet zabiłem. Uciec nam w żaden sposób nie powinien.
Ułożyli więźnia, potem Verdoja rzucił kilka ziaren piasku w okno, za którym zgasło światło.
— Henrico, wszystko w porządku?
— Wszystko.
I Henrico spuścił z góry sznur, a Pardero kazał podać sobie jednemu z oczekujących pod palisadą drabinę sznurową, którą w tym celu przyniesiono ze sobą. Przywiązano ją do sznura i w górze umocowano.
Verdoja wszedł.
— Mieliśmy szczęście. Mamy już Zorskiego — rzekł.
— Doskonale, a tędy dostaniemy się bez szmeru. Tymczasem trzeba postawić straż u drzwi.
Verdoja wydał swoim ludziom rozkaz przedostania się przez palisady. Potem jeden z nich wszedł po drabinie do pokoju Henrica. Dwóch ustawił u frontu budynku, gdzie drzwi były tylko lekko przymknięte.
Wtedy dopiero wrócił Verdoja do drabiny, wlazł po niej do pokoju i zamknął za sobą okno.
Dotychczas wszystko się świetnie udawało. Przybyli do hacjendy tak cicho, że nie spostrzegli tego obozujący dokoła vaqueros. Schwytano najstraszniejszego przeciwnika, a teraz chodziło o pomyślne zakończenie najazdu.
— Hacjendera nie ma w domu — szeptał Henrico. — Jest w Vandaqua ze swoim zięciem.
— Cóż to za jeden, do czarta? — zapytał śpiesznie ex-kapitan.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 904 —