— Mój Boże, któż to taki? — zapytała.
Verdoja przybrał jak najmiększy ton głosu i odpowiedział:
— To ja, Karia. Muszę z tobą pomówić, Otwórz, Emmo.
— O czym?
— Ach, nie tak głośno. O tym obecnym tu oficerze. Nie wiem, czy mam obudzić sennora Zorskiego.
Emma dała się złapać w pułapkę.
— Czy znowu jakieś niebezpieczeństwo? — rzekła. — Czekaj, zaraz otworzę.
Usłyszano, jak wstała z łóżka, odsunęła rygiel i rzekła głosem, drżącym z obawy:
— Chodź więc, cóż tam takiego?
Verdoja przyskoczył i chwycił ją za gardło. Padła, nie usiłując nawet bronić się. Straszliwa trwoga przyprawiła ją o omdlenie. Leżała na ziemi, nie ruszając się. Verdoja mocno ją związał i zakneblował jej usta. Potem udano się do sypialni Indianki.
I tu ten sam wynik fortelu, tylko że Karia nie zemdlała. Była córką naczelnika plemienia indyjskiego i nie miała nadszarpniętych nerwów osłabionej Meksykanki.
Wszystkie zatem osoby, które chciano mieć, padły w ręce rabusiów. Zajęli oni całe pierwsze piętro. Verdoja i Pardero wiedzieli, że parter zajmują vaqueros.
Nie chcieli dać odbić sobie łup i dlatego zakazali wszelkiego plądrowania. Do Mariana i Helmera przydzielono czterech rabusiów, aby ich ubrali.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 906 —