Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   884   —

— Dotychczas nigdy o nic nie prosiłem — rzekł oficer ostro.
— To prawda, ale nie jesteśmy teraz w garnizonie, lecz w marszu. Oddaj pan szpadę, poruczniku, za niesubordynację. Natychmiast!
Porucznik był bardzo młody, ale niezwykle odważny.
Zapanował nad sobą i śmiejąc się odparł:
— Moją szpadę? Nie ma pan prawa odbierać mi jej!
— Jestem pańskim przełożonym!
— Był pan nim! Jesteś łotrem i zbójem! Byłoby dla mnie ogromną hańbą, gdybyś dotknął mojej szpady!
Słowa te wymówione były donośnym głosem, tak, że wszyscy żołnierze słyszeli i zrozumieli je.
Gdy uświadomili sobie, jaka obelga spotkała ich kapitana, otoczyli go kołem.
Obraza była tak wielka, że kapitan w pierwszej chwili nie znalazł słowa odpowiedzi.
Nagle dobył z za pasa rewolwer i wymierzywszy w porucznika, zawołał grzmiącym głosem, a jednak drżącym ze wściekłości:
— Odwołaj natychmiast te słowa, bo cię zastrzelę!
— Odwołać? Nie. Raczej powtórzyć mogę je raz jeszcze — rzekł nieustraszenie porucznik.
Kapitan chciał już wypalić, ale w tej chwili Zorski dał swemu koniowi ostrogę. Rzucił się w stronę kapitana i wymierzył mu tak mocny cios pięścią, że Vardoja runął na ziemię.