Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   919   —

Mariano i Helmer rzucili jej ostrzegawcze spojrzenie, a Karia, leżąca obok niej, szeptała trwożliwie:
— Milcz! Ty ich uczysz ostrożności!
— Cicho! — rozkazał Verdoja, nie usłyszawszy szeptu. — Kto jeszcze raz odezwie się, ten zostanie ukarany. Ten szatan nie będzie już więcej działał nam na szkodę, zapewniam was! Naprzód! Muszę wiedzieć, w którym wyruszył kierunku!
Jeńców posadzono na konie i przywiązano ich do nich, inni zaś dosiedli swoich rumaków i udali się w tę stronę, gdzie leżały zwłoki towarzyszy. Odnalazłszy je, jeden z bandy zawołał:
— To prawdziwy szatan!
— Jeniec, który wyrwawszy się, potrafi pokonać czterech prześladowców, musi rzeczywiście posiadać jakąś nadludzką siłę — rzekł drugi, przeżegnawszy się pobożnie.
— Milcz, głupcze! — zawołał Verdoja. — Zorski jest tylko chytrym człowiekiem, więcej nic. Pozabierał konie i popędził. Musimy go wyśledzić.
Tak się też stało. Pojechali więc w kierunku południowym.
Mimo to, że znaleźli ślad Zorskiego, nie mogli się ostatecznie połapać, jakie plany powziął.
— Pan chyba wie, Pardero, że Zorski jest owym sławnym Księciem Skał i jestem przekonany, że będzie chciał nocą upolować sobie któregoś z nas. Wobec takiego męża z Sawanny nie pomoże żadna ostrożność. Nie wolno nam odpocząć w nocy. Jedźmy do poranku, potem wypoczniemy parę godzin. Pojutrze rano dotrzemy do zachodniego