Nikt nie odpowiedział. Przystąpił bliżej i spojrzał w głąb kurytarza. Blask latarki padł na postać Mariana, który stał tu oparty o ścianę kurytarza.
— Sennor Pardero, już pan gotów? — zapytał strażnik.
— Tak jest — odpowiedział zmienionym głosem zapytany.
— Więc proszę iść za mną. Sennor Verdoja pojechał już do hacjendy, mam tam pana przyprowadzić.
— A reszta?
Strażnik sądził, że rzeczywiście rozmawia z Pardero, gdyż w słabym świetle nie mógł spostrzec Mariana.
— Wszyscy tutaj wrócili.
— Wszyscy?
— Tak. Sennor Verdoja chciał wysłać kilku, ale ponieważ ten Zorski jest takim straszliwym i chytrym dobrodziejem, więc wszyscy wrócili celem jego schwytania. Nagrodę otrzymają dopiero wtedy, gdy przyniosą go żywcem, lub jego głowę. Dlatego dołożą starań, by go złapać.
— Ale przecież ich konie są znużone?
Helmer zrozumiał, że Mariano pragnął wybadać plany Verdoji, ale dalsze prowadzenie rozmowy mogło być niebezpieczne. Podkradł się więc pod drzwi i stanął tuż za strażnikiem. Ten nie podejrzewał niczego i odpowiedział:
— Na razie udali się do hacjendy, gdzie dostaną nowe konie. Zresztą obaj łotrzy, Mariano i Helmer, mocno są zakuci i nie uciekną nam napewno.
— Nie? — zapytał Mariano.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 935 —