W tejże samej chwili Helmer porwał z tyłu strażnika za gardło. Napadnięty wypuścił z rąk latarkę, wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i zawisnął sztywny i bez ruchu na rękach obu mężczyzn, gdyż Mariano go pochwycił.
— Zemdlał. Zapalmy latarkę.
W świetle latarni spostrzegli, że strażnik leży wyciągnięty i sztywny. Oczy miał otwarte, a twarz, koloru ołowiu.
— Już nie żyje! — zawołał Mariano.
— To niemożliwe odparł Helmer — przecież tylko lekko go przycisnąłem.
— Niestety, jest już trupem, a całe nieszczęście w tym, że nie ma kto nam wskazać wyjścia z tego labiryntu.
Helmer i Mariano zrewidowali trupa, zabrali broń, którą miał przy sobie, i kilka cygar.
— Dziwne! rzekł Helmer. — Ten człowiek wałęsa się po tych kurytarzach i niczego się nie boi, a teraz widocznie śmierć jego spowodował raczej przestrach, niż mój uścisk. Zaniesiemy go do Pardero, by nasze panie nie miały potrzeby go widzieć.
Kiedy trup leżał koło trupa Pardery, zawolali damy i opowiedzieli im, jakie im się przytrafiło nieszczęście.
Potem weszli w poprzeczny kurytarz. Postępując na prawo, w kierunku, w którym przyszedł strażnik, natrafili na otwarte drzwi, które prowadziły do dalszego kurytarza. Idąc tym kurytarzem, doszli do skalistej ściany. Wreszcie dotarli do
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 936 —