Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   913   —

— Bez narzędzi nie mogę się podjąć operacji — rzekł. — Dajcie mi jakiś nóż.
Po chwili otrzymał to, czego żądał. Teraz był pozbawiony więzów i miał broń w ręce. Chodziło jeszcze tylko o to, by dostać strzelbę i naboje.
Naokoło obozu pasły się konie. Strzelby ustawione były w kozły, a Verdoja miał na biodrach pas, w którym było dużo prochu i kul. Zorski w tej chwili powziął śmiały plan.
Obejrzał nóż :był dobry, szeroki i ostry. Podszedł do Verdoji, położył swą rękę na jego głowie, Oczy wszystkich zwrócone były na ich obu, najuważniej przyglądali się im pojmani.
— Niech pan otworzy chore oko, a zamknie zdrowe — rzekł Zorski.
Chory posłuchał.
W oka mgnieniu Zorski przeciął pas na biodrach Verdoji i chwycił go w zęby, gdyż musiał mieć wolne ręce. W tej samej chwili z herkuliczną siłą, uchwycił Verdoję i cisnął go na stojących wokoło Meksykan. Trzech czy czterech z nich runęło na ziemię. Przez powstały wyłom prześlizgnął się Zorski, chwycił jedną ze stojących rusznic, a po chwili siedział już na koniu i gnał przed siebie.
Wszystko to stało się tak szybko, że nim Meksykanie zorientowali się w sytuacji, było już za późno. Każdy chwytał za strzelbę lub pistolet. Padło dużo strzałów, lecz wszystkie chybiły.
— Na koń! Za nim! Musimy go pochwycić! — ryczał Verdoja.
Kilku wskoczyło na konie i popędziło w kierunku, w którym znikł jeniec.