Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   915   —

Meksykańczyka, zabrał zeń proch i galopował dalej.
To samo uczynił i z drugim napastnikiem, zabrawszy z jego konia wszystko, co mu było potrzebne.
Dokonawszy tego, nasłuchiwał.
Słyszał, że Meksykanie galopują z prawej strony, zatrzymał się więc po tej stronie i obejrzał zdobytą broń. Była nabita.
Miał więc cztery strzały. Wystarczyło, by nadjeżdżających dwóch prześladowców powalić na ziemię. Z tymi sprawa była łatwiejsza.
— Holla! — zawołał. — Do mnie! Mam go!
Zatrzymał konia i zmiarkował, że obaj uczynili to samo.
— Gdzie? — spytał jeden z nich.
— Tutaj. Już padł!
Oba draby przyskoczyli do Zorskiego. Wtedy on wydobył dubeltówkę i zawołał:
— Mam was!
Huknęły dwa strzały. Kule trafiły. Jeźdźcy zachwiali się i spadli z koni.
Zorski nasłuchiwał dalej. Nie dało się nic więcej słyszeć.
Było więc tylko czterech prześladowców, Zsiadł więc z konia, przeszukał kieszenie i torby zabitych, a znalazłszy broń, zabrał ją im. Miał więc pięć strzelb, kilka nożów i pistoletów, dwa lasso i wystarczającą ilość prochu. Oprócz tego w pasie Verdoji znalazł dużo złota i banknotów. Był więc we wszystko zaopatrzony, oprócz żywności, lecz o to się bardzo nie troszczył.