Rys prawdziwie szatańskiej radości skrzywił jeszcze bardziej jego oblicze i dodał:
— Musicie zginąć z głodu; pragnienia, tęsknoty!
Każde to słowo wypowiadał głośniej i widać było, że ogromna satysfakcja zagłusza jego cierpienia.
— Nie zginiemy — rzekł Mariano — gdyż pan zechce być zdrów, a tym samym my będziemy, wolni.
— Zdrów! Ach! — jęknął Verdoja. — Nigdy! Ręce złamane, kręgosłup złamany! Muszę umrzeć!
— Pan nie umrze, my pana uratujemy. Niech się pan tylko powierzy naszej opiece.
— Nigdy, przenigdy! I wy musicie umrzeć!
Piana buchnęła z ust z podwójną siłą, a oczy, jego, zdawało się, że wyskoczą z orbit. Podobny, był do węża, który jeszcze w chwili zgonu wije się, wyrzucając z ust swych jad.
Cierpliwość Mariana wyczerpała się.
— Ależ człeku, sam skazujesz się na śmierć!
— Ja tak chce! I wy musicie zginąć, i wy musicie dostać się do piekła! — odparł Verdoja.
— Czy pańskie ostatnie słowo?
Verdoja wyszczerzył zęby i uśmiechnął się straszliwie.
— Ostatnie, tak, ostatnie.
— Dobrze więc. Skończyło się miłosierdzie! — rzekł młodzian. — Skoro prośby nie pomagają, ani ochota do życia, nie ma innego środka, jak zmusić djabła do wyznań. Nie mamy bowiem wca-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 949 —