Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
—   957   —

bez dozoru. I tak więc pozostała tylko staremu hacjendero modlitwa za dobro sprawy.
Antoni, Grzmiąca strzała, mają jeszcze trzy, godziny dnia i wykorzystał je z największą dokładnością. Domyślił się, że rabusie wyjechali z hacjendy del Erina dopiero po północy, a więc wyprzedzili go o dwanaście godzin, dlatego spodziewał się ich dopędzić. We dnie i wieczorem nie zmniejszał galopu. Spodziewał zetrzeć się z nimi w miejscu ich spotkania. Przypuszczenie to okazało się słuszne.
Antoni przybył na miejsce ich spotkania dwie godziny później. Nie zastał już ich, bowiem udali się oni w kierunku zachodnim.
Zsiedli z koni i zbadali ślady.
— Sześć koni, — rzekł grzmiąca strzała. — A więc już dwa odziały połączyły się, spodziewam się, że spotkanie reszty wkrótce nastąpi.
Po upływie dziesięciu minut Helmer przekonał się, że miał słuszność. Doszli do miejsca odpoczynku rabusiów, a na ziemi znać było ślady, pozostałe po ciałach, leżących tu jeńców.
— Tu leżał Zorski, rzekł Helmer. Poznaję to z ciekawych znaków. Zorski to doświadczony, mąż prerii, który zna wszelkie podstępy życia. Spodziewał się, że rabusie będą ścigani, więc starał się uczynić ślady najwidoczniejszymi. Tu leżały nogi, widać, że obcasy obuwia wbił umyślnie w ziemię. Tu z lewej i prawej strony wcisnął swoje łokcie, a tam w górze widać dokładnie ślad głowy. Tak czyni tylko bardzo oględny myśliwy zachodu, i z tego samego wnioskuję, że nie był to