ści, by nas pozdrowić jak go już dopędzimy. To „Książę Skał“ i dobrze wie, co czynić należy.
Odległość między jeźdźcami zmniejszyła się. Po paru minutach mogli już nawet do siebie mówić.
— Panie Zorski! — zawołał Helmer po polsku.
Zawołany zwrócił w tę stronę twarz.
— A pan Helmer. Dawno pana już poznałem.
— Hallo! Po czym?
— Tak jedzie tylko jeździec z zachodnich Indii, a takim jest pan jedyny w hacjendzie del Erina. Ale naprzód, szybko!
Parę minut później byli już przy Zorskim.
— Witam was i dziękuję Bogu za Jego łaski! — rzekł podając obu ręce. — Znaleźliście moją kartkę?
— O, już jest ona w hacjendzie. Wysłaliśmy ją przez vaquera, któregośmy mieli ze sobą.
— Dobrze, ale dlaczego obładowaliście konie tyloma pakunkami?
Grzmiąca Strzała zaśmiał się:
— Wszystko to rzeczy potrzebne. Pamiętałem o uzbrojeniu panów, których chciałem ocalić, dlatego to wszystko zabrałem.
Mam również pańskie ubranie trapera i broń.
— Doprawdy? — zapytał ucieszony. — I moja niedźwiednica i sztuciec, moje rewolwery i tomahawk?
— Wszystko, wszystko! I zbroja Mariana i mojego brata!
— Dziękuję panu! Wszystko pan bardzo sumiennie załatwił. Sądzę, że panu galop nie prze-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
— 961 —