Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/7

Ta strona została skorygowana.
—   943   —

ziemię. Następnie rzucił się naprzód, trzymając w ręku latarkę.
W jednej chwili zrozumiał stan rzeczy: Pardero i strażnik są zabici, gdyż jeńcy swobodnie poruszają się na wolności. Chodziło Verdoji o to tylko, by wyrwać się z ich rąk i odciąć im drogę do odwrotu. Dlatego nie walczył dalej i rzucił się do ucieczki.
— Za nim! — zawołał Helmer.
W tej chwili Mariano podniósł się z ziemi.
— Bez dziewcząt? — zapytał?
— Tak jest! — odpowiedział.
— Możemy je zgubić, więc zabiorę je ze sobą.
— Ja biegnę naprzód! — zawołał Helmer.
Skoczył za uciekającym, podczas gdy Mariano chciał zabrać obie dziewczyny. Ale one stały, już za nim z płonącymi latarkami w rękach. Karia była nawet na tyle przezorna, że zabrała flaszkę z oliwą.
— Chodźcie prędko! zawołał i biegł za Helmerem.
Temu prawie udało się dopędzić Verdoję, który dostał się już do drzwi. Otworzyły się przed nim, chociaż nie ruszył zasuwy. Za nimi ukazała się ciemna przestrzeń, w środku której otwierała się czarna otchłań. Nad tą przepaścią leżała deska.
Verdoja wszedł na nią w chwili, kiedy Helmer stanął pode drzwiami. Verdoja miał jeszcze dwa kroki do przebycia i byłby już na drugim brzegu przepaści, lecz nagle deska załamała się.
— O, Dios!
Z tym okrzykiem na ustach Verdoja wpadł w