Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 34.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   944   —

otchłań. Słychać było, jak ciało jego uderzyło o grunt.
— O, Boże! — zawołał Helmer, stanąwszy nagle u drzwi. — On roztrzaskał się na kawały.
— Gdzie, gdzie? — pytał Mariano.
— Tu na dole.
Nadbiegły również obie dziewczyny. Emma chciała zamknąć za sobą drzwi, ale Mariano pochwycił je w samą porę.
— Na Boga, sennorito! Nie wolno zamykać tych drzwi, gdyż nie potrafimy ich otworzyć. Przez przepaść nie możemy się przedostać, a przestrzeń między tymi drzwiami a nią jest tak mała, że pozwala tylko wygodnie stać i nic więcej.
Przy blasku latarki zauważyli, że przepaść ta musiała być niegdyś studnią.
Z głębi dały się słyszeć przytłumione dźwięki. Helmer przykląkł i zawołał:
— Verdoja!
Cichy jęk był odpowiedzią. Nie można było odróżnić ani jednego słowa.
— Czy można coś pomóc? — zapytał jeszcze raz Helmer.
I teraz nie można było rozróżnić ani jednego słowa wśród ustawicznych jęków.
— Verdoja jest już zgubiony — zauważył Mariano.
— Ma to, na co zasłużył — dodała ponuro Karia. — Ale co będzie z nami?
— Drzwi są otwarte, może uda się nam znaleźć tajemniczą sprężynę — rzekła Emma.
Oświetlili drzwi i spostrzegli ku swojemu