Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
—   965   —

Stary Apacha był już zupełnie przekonany, że ma przed sobą bardzo sławnego wojownika, rzekł jednak obojętnym tonem:
— Apacha idzie na łowy, aby zdobyć mięso! Ale umie on nie tylko trafić bawoła, lecz także wroga!
— „Latający Koń“ powiedział prawdę, — zauważył obcy.
Oblicze starego zajaśniało dumą.
— Jesteś obcy, a znasz mnie?! — rzekł.
— Nigdy ciebie nie widziałem ,a sława „Latającego Konia“, przebiega góry i prerie. Kto go tylko ujrzy, pozna, że to on.
— „Latający Koń“ jest naczelnikiem, nosi orle pióra i siedzi zawsze na swoim wierzchowcu, skoro tylko opuszcza obóz, — rzekł stary.
W słowach tych przybysz wyczuł delikatną politykę, dlatego odpowiedział:
— Inni naczelnicy mają również wierzchowce, ale ukrywają je, wybierając się na zwiady. Mają również prawo nosić dużo orlich piór i skalpy więcej niż stu wrogów, ale nie chcą tego pokazać mężowi, z którym się tylko spotkają.
Włos ich jeszcze nie posiwiał, mimo to jednak wiedzą, że mała torebka chytrości jest czasem lepsza, aniżeli cały namiot prochu i kul.
Staremu zaimponowały pochlebstwa. Tym się nie mógł pochwalić nawet sam „Latający Koń“. Dlatego rzekł:
— Obcy mąż jest dzielny i przebiegły. Wślizgnąć się między synów Apachów udaje się tylko sławnemu wojownikowi. Obcy nie jest Komanchą. Synowie Apachów są na łowach, a nie