Zobaczyli trzy punkty. Tylko Indianie mogli wiedzieć, co one oznaczają. Meksykanin na górze widocznie nie dojrzał ich jeszcze.
— Może są to prześladowcy?— zapytał Niedźwiedzie Serce.
— Nie. Jedenastu wojowników nie ucieka przed trzema.
— Dlaczego nie? Jeżeli naprzykład ci są aż nadto waleczni? Zresztą ci trzej mogą być przednią strażą większego oddziału.
— Poczekamy.
Przyglądali się stojącemu na górze.
Nagle ten krzyknął i szybko zsunął się z góry. On również już spostrzegł trzech jeźdźców.
— Daje znać tym ukrytym — rzekł Niedźwiedzie Serce.
Człowiek ten znikł w bocznej dolince, a w minutę później zjawił się z dwoma innymi. Schowali się za skalą.
— Zabiją zbliżających się — rzekł Niedźwiedzie serce.
— Ale dlaczego jest ich tylko trzech, podczas gdy my znaleźliśmy ślady jedenastu?
— Reszta pojechała naprzód, by tych trzech tchórzów wystarczy, aby z zasadzki zabić dwóch dzielnych mężów.
— Czy nie należy przestrzec zagrożonych? Ależ oczywiście pomożemy im nawet, jeśli są tego godni. Wedle czasu białych staną oni tu dopiero za pięć minut. Mamy czas, by stanąć poza ich przeciwnikami. Naprzód!
Zeszli z góry. Szybko biegając dotarli do
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 985 —