Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   967   —

wole Czoło nie zna nikogo, kogoby się musiał obawiać.
Stary przytaknął dłuższym milczeniem, potem zapytał:
— Czy mam zawołać wojownika, który ma zabrać twojego konia?
Zapytany zaprzeczył:
— Wojownicy Apachów bardzo są zajęci zabijaniem bawołów. Bawole Czoło sam się uda po swojego konia. Nie jest hańbą dla naczelnika doglądnąć konia, który go nosi.
Wstał i poszedł.
Przeszedł między wieloma krzakami, tak, że przeszedł większą część prerii i mimo to nie zobaczył go żaden Apacha. Uważali się tak bezpieczni, że zaniedbali zwykłej ostrożności. Do tego każdy ruch Bawolego Czoła był tak obliczony i chytry, że byłby oszukał nawet najostrożniejszego wroga. Nie potrzebował wprawdzie tego czynić, ale jako Indianin szukał zadowolenia w przebywaniu w obrębie przyjaciół nawet mimo ich wiedzy.
Preria, którą można było nazwać krańcem wielkiej Sawanny, przytykała do wielkiego lasu dziewiczego rosnącego na wyżynach i dolinach, które ciągnęły się aż do właściwego pasma gór. Bawole Czoło skręcił w ten dziewiczy las, przechodził przez niejeden dół, wreszcie miał zamiar spuścić się w jedną z rozpadlin, gdy nagle usłyszał na dole głośne stąpanie i potężny łomot krzewów i zarośli. Popatrzył w dół, ujrzał bawoła, prześladowanego przez Indianina na koniu. Miał on przewieszony