Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
—   993   —

— Nie, nie byli to mężczyźni! przerwał w uniesieniu Niedźwiedzie serce. Jakże więc mogli patrzeć, jak im z przed nosa porywają dziewczyny!
Sama okoliczność ,że nie pozwolił Zorskiemu dokończyć zdania już świadczyła o tym, jak mocno kochał Karię.
— Mówię naczelnikowi Apachów, że sam byłem pojmany! — rzekł Zorski.
— Książę Skał pojmany? Przecież widzę go na wolności!
— Uwolniłem się. Niechże obaj naczelnicy słuchają, jak to było.
W krótkich słowach opowiedział całe zajście. Apacha podał mu rękę i prosił:
— Niech mi Książę Skał wybaczy. W ciemnościach nocy jest łatwą rzeczą powalić nawet największego bohatera. Teraz jednak musimy ukryć nasze konie, gdyż nikt nie wie, kto może nadejść.
Konie poprowadzono do bocznej doliny. Przesłuchano Meksykan, a Francesko tym czasem stał na straży.
— Należycie do orszaku Verdoji? — zapytał Zorski.
Nie było odpowiedzi.
— Widziałem was przy nim. Nie pomoże wam ani milczenie, ani zaprzeczenie. Pogorszycie swój los, jeżeli będziecie milczeć. Dlaczego zostaliście w tyle?
— Verdoja nam nakazał — odparł jeden opryskliwie.
— Co mieliście robić?