Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/13

Ta strona została skorygowana.
—   1005   —

żąda, by go słuchali sławni dowódcy Komanchów, Komanchowie przybędą, ich naczelnicy odbędą naradę z naczelnikiem białych, a potem będzie się czynić, co się postanowi. Komancha nigdy nie będzie słuchał rozkazów obcego wojownika.
Rotmistrz zrozumiał ,że nie może się sprzeczać z czerwonoskórym, więc rzekł:
— Nie będziemy się kłócić. Skoro przybędą twoi naczelnicy porozmawiam z nimi. Co się zaś mnie tyczy, to przyznam się, że nie jesteście mi wcale potrzebni.
Oczy Indianina zapłonęły.
— Gdybyś nas nie potrzebował, byłbyś jutro trupem, a skalp twój wisiałby u pasa jakiegoś Apachy.
— A do diabła! Co ty też wygadujesz?
— To, coś słyszał.
— Mówiłeś o Apachach. Czy są oni w pobliżu?
— Są bliżej haciendy, niż my.
— Ha, dopiero jutro twoi nadejdą, a więc nie mamy innego wyjścia, jak w razie potrzeby samemu się bronić.
— Apachowie chyba już są koło waszych koni.
— Święta Madonno, czy to możliwe?
Rotmistrz podskoczył z przerażenia. Komancha widząc to uśmiechnął się, gdyż doskonale wiedział, że Indianin podobną wieść przyjmuje ze stoickim spokojem. Komancha dobrze wiedział, że dzicy najchętniej rozpoczynają atak rankiem. Chociaż widział Apachów, był przekonany, że ha-